poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział VI


Drzwi windy otwierają się i widzę przed sobą wielką stajnię wypełnioną ludźmi, zarówno kapitolińczykami, jak i mentorami i trybutami. Finnick od razu zostaje otoczony wianuszkiem kobiet, niechybnie miażdżących Noxa, który nie wygląda jakby mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, próbuje z nimi nawiązać rozmowę, ale one są oczarowane młodym zwycięzcą. Przyjaciel posyła mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie, a ja parskam cicho i kieruję się do rydwanu z dużą, ozdobną cyfrą '4'. Pojazd jest zaprzężony w dwa siwe konie. Na ich śnieżnobiałej sierści nie widać najmniejszej skazy. Stoję patrząc na nie urzeczona, gdy nagle ktoś łapie mnie za talię i odwraca. Spoglądam w bardzo jasno niebieskie oczy Mikesa, który odsuwa mnie od siebie i lustruje wzrokiem. Na jego twarzy pojawia się uśmiech zaskakująco przypominający uśmiech Noxa- innymi słowy, szalonego zboczeńca.

-Cudownie wyglądasz- stwierdza, a jego uśmiech jeszcze się poszerza, gdy wzrok spoczywa na okolicach dekoltu.

-Dziękuję- mówię szybko, odsuwając się lekko i krzyżując ręce na piersiach. Czuję, że robię się czerwona jak buraczek, co nie jest spowodowane faktem, że chłopak jest przystojny, a raczej tym, że tak intensywnie mi się przygląda i zaczynam się go bać.- Ty też- wyznaję, co jest zgodne z prawdą. Jego ciało jest pokryte takim samym srebrnym pyłem, jak moje ramiona, a całość przykrywa sieć, przez którą prawie idealnie widać pięknie wyrzeźbioną klatkę piersiową. W ręce trzyma trójząb, a na jego głowie spoczywa korona. Naprawdę wygląda jak Posejdon.

-Wiem...- szepcze mi prosto do ucha, łapiąc mnie za ramiona i obracając w stronę rydwanu. Popycha mnie lekko i pomaga do niego wsiąść. Po krótkiej chwili pojawia się Finnick, który zdołał wyrwać się z kręgu kobiet, które o mało go nie udusiły. Za Finnem idą Bakkie i Flora, stylistka Mikesa, kobieta o fioletowej skórze z czarnymi włosami do ramion. Ma na czole wytatuowane srebrne zawijasy, a na powiekach wszczepione diamenty.

-Bądźcie władczy i pewni siebie, ale też serdeczni dla publiczności. Machajcie, uśmiechajcie się, posyłajcie całusy, wszystko co uznacie za stosowne- mówi rzeczowym tonem z akcentem, który nie razi tak bardzo jak ten Bakkiego. Chyba polubię ją bardziej. A, zapomniałam, że za kilka dni trafię na arenę i nie przydadzą mi się znajomości z fioletowymi kobietami. W sumie, z ludźmi o jakimkolwiek innym kolorze skóry też nie.

Z rozmyślań wyrywa mnie szarpnięcie ruszającego rydwanu, przez co o mało nie spadam, ale Mikes zdąża mnie przytrzymać. Nic nie mówi, tylko przez chwilę patrzy na mnie z rozbawieniem po czym odwraca się, bo właśnie wyjeżdżamy ze stajni. Kapitolińczycy krzyczą. Kapitolińczycy wiwatują. Kapitolińczycy klaszczą. Kapitolińczycy są kolorowi. Od tego wszystkiego kręci mi się w głowie i dopiero po chwili przypominam sobie o tym, co powiedziała nam Flora. Uśmiecham się promiennie, na co tłum reaguje krzykami zachwytu, i zaczynam machać i  wysyłać buziaki. Mimo, że wyglądamy naprawdę dobrze, to raczej nie najlepiej. Od rydwanu Pierwszego Dystryktu bije złoty blask. Chłopak jest ubrany w złoty garnitur, a dziewczyna w długą suknie, która wygląda jakby spływało z niej złoto. Wciąż uśmiechając się i machając zauważam ich na wielkim ekranie. Patrząc na bursztynowe włosy tej dziewczyny przypominam sobie jej imię. Amber. Jest naprawdę piękna, a to jak się nazywa idealnie oddaje jej urodę. Jej wygląd przywodzi na myśl kawałek błyszczącego bursztynu wyłowionego z morza wczesnym rankiem w Czwórce. Pamiętam jak pewnego razu wyłowiliśmy razem z Annie i chłopcami  ogromną ilość bursztynu. To było zaraz po nocy, kiedy wielki sztorm zatopił dwie łódki rybackie. Zawsze po burzy można znaleźć dużo cennego kruszcu, ale tym razem było go tak dużo, że mogliśmy kupić świetną sieć i nowy trójząb. Dochodzę do wniosku, że rodzice dziewczyny na pewno widzieli kiedyś bursztyn, co w sumie nie jest aż takie dziwne, bo przecież w Jedynce produkuje się także biżuterię. Dopiero teraz zauważam, że rydwany zdarzyły się już zatrzymać na Rynku, a ja wciąż macham, uśmiecham się i posyłam całusy, a część trybutów patrzy na mnie zdezorientowana. Świetnie. Na pewno są przekonani że jestem bardzo zabójczym zawodowcem, zwłaszcza, że momentalnie tracę równowagę zaplątując się w suknię, a Mikes znów łapie mnie dosłownie w ostatniej chwili. Na szczęście prawie wszyscy moi przeciwnicy zdążyli przenieść wzrok na prezydenta Snowa, który zaczął swoją przemowę. Mniej pocieszające jest to, że on patrzy na mnie z rozbawieniem. Nie słucham go, rozmyślam nad tym, jak wiele osób zauważyło, że moi rodzice mają upośledzone dziecko. Rydwany ponownie ruszają i po chwili znów jesteśmy w stajni.

-Nie martw się mała, nic nie zauważyli- mówi Mikes, puszczając do mnie oczko i pomagając mi zejść z pojazdu.

-Wątpię- nie mogłam się dłużej powstrzymać od histerycznego śmiechu- Szczerze wątpię.

-Było baaardzo dobrze- to głos Cessily, której nie widziałam od kłótni w jadalni- Naprawdę świetnie!- wygląda, jakby zapomniała o wszystkim co stało się dzisiaj rano.

-Tak, to prawda- mówi Flora uśmiechając się promiennie- Wypadliście uroczo.

-O mało nie spadłam z rydwanu- moja słowa nie zaburzają ich entuzjazmu, ale wywołują zdziwienie.

-Naprawdę? Możesz mi wierzyć, że nic nie było widać! Daję słowo!- ćwierka opiekunka.

-Świetnie wypadłaś, ślicznotko- stwierdza, zataczając się Nox. Pachnie cudownie. Wymiociny i wódka. Każdy chciałby być komplementowany przez kogoś takiego.

-Dzięki- mówię szybko i cudem unikam przytulenia przez mentora, bo między nas wchodzi Finnick, lekko odpychając Noxa.

-Chodźmy już- mówi rozbawiony, dźgając pijanego człowieka w plecy- Raz-dwa Nox, pakuj się do windy.

Wjeżdżamy na czwarte piętro i siadamy na kanapie, by zobaczyć to, co przed chwilą przeżyliśmy z perspektywy sponsorów. Naprawdę nie widać moich wpadek, ale prawda jest taka, że zostaliśmy zupełnie przyćmieni przez blask Dystryktu Pierwszego, ale nie przeszkadza to wszystkim obecnym kapitolińczykom w pianiu nad tym, jak wypadliśmy. Wymieniam rozbawione spojrzenia z Finnickiem.

-Chodźcie na kolacje-mówi, przerywając tym samym zachwyty nad odcieniem moich paznokci.

Dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo wykończyły mnie nieudane próby nie zrobienia z siebie idiotki. Szybko pochłaniam kolację składającą się z zupy z płatków róż, indyka w sosie groszkowym na brązowym ryżu, sera, owoców i tortu malinowego i ewakuuję się do sypialni, gdzie momentalnie zapadam w sen.
____________________________________________________

Chyba właśnie osiągnęłam literackie dno. ;___;

4 komentarze:

  1. "[...] innymi słowy, szalonego zboczeńca" UMARŁAM I PISZĘ ZZA GROBU. Kocham Noxa, ok? Kocham takie postacie, takie... haymitchowate? Poza tym, Finnick <3 Taki rozbawiony, zabawny, wesoły Finnick... aż mi serce skacze ze szczęścia, ach :3 Ale Candy jest nadal moją mistrzynią. Ogólnie jej przemyślenia i teksty mnie powalają i uwielbiam ją. I nie wiem dlaczego, ale w tym rozdziale podobał mi się Mikes... accurate but true. Zobaczymy, co z nim dalej zrobisz.
    E tam, nie mów tak! Rozdział jest dobry! Ja to bym tylko strzeliła ze dwa akapity w tym długim fragmencie o paradzie, bo mi się w oczkach zlewało, a nie za bardzo lubię, jak mi się to dzieje.
    Pomijając to - jest super. Czekam na następny, weny, i zapraszam do siebie w wolnej chwili.
    xoxo, Loks.
    ~lilybird-everdeen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, dzięki wielkie, na pewno wpadnę do Ciebie i zaraz tam jakiś akapicik zrobię. ;))

      Usuń
  2. Uwielbiam (^u^) szczerze kocham ;3. ostatnio mam coś małą winę, więc zostawię krótki komentarz, ale serio cudne :)
    Weny

    OdpowiedzUsuń