Drzwi windy otwierają się i widzę
przed sobą wielką stajnię wypełnioną ludźmi, zarówno kapitolińczykami, jak i
mentorami i trybutami. Finnick od razu zostaje otoczony wianuszkiem kobiet,
niechybnie miażdżących Noxa, który nie wygląda jakby mu to przeszkadzało, wręcz
przeciwnie, próbuje z nimi nawiązać rozmowę, ale one są oczarowane młodym
zwycięzcą. Przyjaciel posyła mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie, a ja
parskam cicho i kieruję się do rydwanu z dużą, ozdobną cyfrą '4'. Pojazd jest
zaprzężony w dwa siwe konie. Na ich śnieżnobiałej sierści nie widać
najmniejszej skazy. Stoję patrząc na nie urzeczona, gdy nagle ktoś łapie mnie
za talię i odwraca. Spoglądam w bardzo jasno niebieskie oczy Mikesa, który odsuwa
mnie od siebie i lustruje wzrokiem. Na jego twarzy pojawia się uśmiech
zaskakująco przypominający uśmiech Noxa- innymi słowy, szalonego zboczeńca.
-Cudownie wyglądasz- stwierdza, a
jego uśmiech jeszcze się poszerza, gdy wzrok spoczywa na okolicach dekoltu.
-Dziękuję- mówię szybko,
odsuwając się lekko i krzyżując ręce na piersiach. Czuję, że robię się czerwona
jak buraczek, co nie jest spowodowane faktem, że chłopak jest przystojny, a
raczej tym, że tak intensywnie mi się przygląda i zaczynam się go bać.- Ty też-
wyznaję, co jest zgodne z prawdą. Jego ciało jest pokryte takim samym srebrnym
pyłem, jak moje ramiona, a całość przykrywa sieć, przez którą prawie idealnie
widać pięknie wyrzeźbioną klatkę piersiową. W ręce trzyma trójząb, a na jego
głowie spoczywa korona. Naprawdę wygląda jak Posejdon.
-Wiem...- szepcze mi prosto do
ucha, łapiąc mnie za ramiona i obracając w stronę rydwanu. Popycha mnie lekko i
pomaga do niego wsiąść. Po krótkiej chwili pojawia się Finnick, który zdołał
wyrwać się z kręgu kobiet, które o mało go nie udusiły. Za Finnem idą Bakkie i
Flora, stylistka Mikesa, kobieta o fioletowej skórze z czarnymi włosami do
ramion. Ma na czole wytatuowane srebrne zawijasy, a na powiekach wszczepione
diamenty.
-Bądźcie władczy i pewni siebie,
ale też serdeczni dla publiczności. Machajcie, uśmiechajcie się, posyłajcie
całusy, wszystko co uznacie za stosowne- mówi rzeczowym tonem z akcentem, który
nie razi tak bardzo jak ten Bakkiego. Chyba polubię ją bardziej. A,
zapomniałam, że za kilka dni trafię na arenę i nie przydadzą mi się znajomości
z fioletowymi kobietami. W sumie, z ludźmi o jakimkolwiek innym kolorze skóry
też nie.
Z rozmyślań wyrywa mnie szarpnięcie
ruszającego rydwanu, przez co o mało nie spadam, ale Mikes zdąża mnie
przytrzymać. Nic nie mówi, tylko przez chwilę patrzy na mnie z rozbawieniem po
czym odwraca się, bo właśnie wyjeżdżamy ze stajni. Kapitolińczycy krzyczą.
Kapitolińczycy wiwatują. Kapitolińczycy klaszczą. Kapitolińczycy są kolorowi.
Od tego wszystkiego kręci mi się w głowie i dopiero po chwili przypominam sobie
o tym, co powiedziała nam Flora. Uśmiecham się promiennie, na co tłum reaguje
krzykami zachwytu, i zaczynam machać i
wysyłać buziaki. Mimo, że wyglądamy naprawdę dobrze, to raczej nie najlepiej.
Od rydwanu Pierwszego Dystryktu bije złoty blask. Chłopak jest ubrany w złoty
garnitur, a dziewczyna w długą suknie, która wygląda jakby spływało z niej
złoto. Wciąż uśmiechając się i machając zauważam ich na wielkim ekranie.
Patrząc na bursztynowe włosy tej dziewczyny przypominam sobie jej imię. Amber.
Jest naprawdę piękna, a to jak się nazywa idealnie oddaje jej urodę. Jej wygląd
przywodzi na myśl kawałek błyszczącego bursztynu wyłowionego z morza wczesnym
rankiem w Czwórce. Pamiętam jak pewnego razu wyłowiliśmy razem z Annie i
chłopcami ogromną ilość bursztynu. To
było zaraz po nocy, kiedy wielki sztorm zatopił dwie łódki rybackie. Zawsze po
burzy można znaleźć dużo cennego kruszcu, ale tym razem było go tak dużo, że mogliśmy
kupić świetną sieć i nowy trójząb. Dochodzę do wniosku, że rodzice dziewczyny
na pewno widzieli kiedyś bursztyn, co w sumie nie jest aż takie dziwne, bo
przecież w Jedynce produkuje się także biżuterię. Dopiero teraz zauważam, że
rydwany zdarzyły się już zatrzymać na Rynku, a ja wciąż macham, uśmiecham się i
posyłam całusy, a część trybutów patrzy na mnie zdezorientowana. Świetnie. Na
pewno są przekonani że jestem bardzo zabójczym zawodowcem, zwłaszcza, że
momentalnie tracę równowagę zaplątując się w suknię, a Mikes znów łapie mnie
dosłownie w ostatniej chwili. Na szczęście prawie wszyscy moi przeciwnicy
zdążyli przenieść wzrok na prezydenta Snowa, który zaczął swoją przemowę. Mniej
pocieszające jest to, że on patrzy na mnie z rozbawieniem. Nie słucham go,
rozmyślam nad tym, jak wiele osób zauważyło, że moi rodzice mają upośledzone
dziecko. Rydwany ponownie ruszają i po chwili znów jesteśmy w stajni.
-Nie martw się mała, nic nie
zauważyli- mówi Mikes, puszczając do mnie oczko i pomagając mi zejść z pojazdu.
-Wątpię- nie mogłam się dłużej
powstrzymać od histerycznego śmiechu- Szczerze wątpię.
-Było baaardzo dobrze- to głos
Cessily, której nie widziałam od kłótni w jadalni- Naprawdę świetnie!- wygląda,
jakby zapomniała o wszystkim co stało się dzisiaj rano.
-Tak, to prawda- mówi Flora
uśmiechając się promiennie- Wypadliście uroczo.
-O mało nie spadłam z rydwanu-
moja słowa nie zaburzają ich entuzjazmu, ale wywołują zdziwienie.
-Naprawdę? Możesz mi wierzyć, że
nic nie było widać! Daję słowo!- ćwierka opiekunka.
-Świetnie wypadłaś, ślicznotko-
stwierdza, zataczając się Nox. Pachnie cudownie. Wymiociny i wódka. Każdy
chciałby być komplementowany przez kogoś takiego.
-Dzięki- mówię szybko i cudem
unikam przytulenia przez mentora, bo między nas wchodzi Finnick, lekko
odpychając Noxa.
-Chodźmy już- mówi rozbawiony,
dźgając pijanego człowieka w plecy- Raz-dwa Nox, pakuj się do windy.
Wjeżdżamy na czwarte piętro i
siadamy na kanapie, by zobaczyć to, co przed chwilą przeżyliśmy z perspektywy sponsorów.
Naprawdę nie widać moich wpadek, ale prawda jest taka, że zostaliśmy zupełnie
przyćmieni przez blask Dystryktu Pierwszego, ale nie przeszkadza to wszystkim
obecnym kapitolińczykom w pianiu nad tym, jak wypadliśmy. Wymieniam rozbawione
spojrzenia z Finnickiem.
-Chodźcie na kolacje-mówi,
przerywając tym samym zachwyty nad odcieniem moich paznokci.
Dopiero teraz uświadamiam sobie
jak bardzo wykończyły mnie nieudane próby nie zrobienia z siebie idiotki.
Szybko pochłaniam kolację składającą się z zupy z płatków róż, indyka w sosie
groszkowym na brązowym ryżu, sera, owoców i tortu malinowego i ewakuuję się do
sypialni, gdzie momentalnie zapadam w sen.
____________________________________________________Chyba właśnie osiągnęłam literackie dno. ;___;
"[...] innymi słowy, szalonego zboczeńca" UMARŁAM I PISZĘ ZZA GROBU. Kocham Noxa, ok? Kocham takie postacie, takie... haymitchowate? Poza tym, Finnick <3 Taki rozbawiony, zabawny, wesoły Finnick... aż mi serce skacze ze szczęścia, ach :3 Ale Candy jest nadal moją mistrzynią. Ogólnie jej przemyślenia i teksty mnie powalają i uwielbiam ją. I nie wiem dlaczego, ale w tym rozdziale podobał mi się Mikes... accurate but true. Zobaczymy, co z nim dalej zrobisz.
OdpowiedzUsuńE tam, nie mów tak! Rozdział jest dobry! Ja to bym tylko strzeliła ze dwa akapity w tym długim fragmencie o paradzie, bo mi się w oczkach zlewało, a nie za bardzo lubię, jak mi się to dzieje.
Pomijając to - jest super. Czekam na następny, weny, i zapraszam do siebie w wolnej chwili.
xoxo, Loks.
~lilybird-everdeen.blogspot.com
Haha, dzięki wielkie, na pewno wpadnę do Ciebie i zaraz tam jakiś akapicik zrobię. ;))
UsuńUwielbiam (^u^) szczerze kocham ;3. ostatnio mam coś małą winę, więc zostawię krótki komentarz, ale serio cudne :)
OdpowiedzUsuńWeny
Tak bardzo dziękuję. :33
Usuń