środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział XI


Biegnę przez las. Za mną biegną Carl, Alex, Amber i Wonder. Mają dużo broni. Polują na mnie. Tak bardzo chciałabym być w Czwórce. W bezpiecznych ramionach...Potykam się o korzenie. Oni są coraz bliżej. Wyskakuję z lasu i przebiegam przez polanę. Drzewa znów mnie połykają. Widzę Mikesa. Biegnę do niego. Bierze mnie w ramiona. Patrzę na niego z wdzięcznością i wtedy czuję przeszywający ból przy łopatce. Oczy zachodzą mi mgłą i powoli osuwam się na ziemię.

Leżę w łóżku starając się uspokoić nierówny oddech. Może niepotrzebnie mu ufam? Może próbuje uśpić moją czujność? Chociaż, z drugiej strony... czemu miałby mnie zabijać? Jesteśmy w sojuszu- to po pierwsze, jesteśmy z jednego Dystryktu- to po drugie, nie mam z nim żadnych szans, więc nie stanowię dla niego zagrożenia- to po trzecie. Nie ma się czego bać. Mózgu, słuchaj. Słyszysz? Nie słyszysz... Czasami nie jestem pewna, czy tam jesteś. Wdech. Wydech.

Budzi mnie walenie w drzwi.

-Wstawaj, zaraz zaczynasz trening. Jak ja Cię mam budzić, jak ty nic nie słyszysz?- pełne wyrzutu słowa Cessily zapowiadają przyjemny dzień.

-Już wstaję- bulgoczę i wlokę się do łazienki, gdzie budzi mnie strumień lodowatej wody i mój własny wrzask.

-Przybywam z odsieczą- słyszę pełen nadziei krzyk Mikesa.

-Mikes, naprawdę nic mi nie jest, to tylko mój brak mózgu mnie zabolał- mówię zupełnie szczerze ziewając przy tym szeroko.

-Ohh, a już miałem nadzieję, że będę cię musiał uratować spod prysznica- mówi swoim typowym, uwodzicielskim głosem chłopak.

-Jesteś okropny! Wyjdź z mojego pokoju!- wrzeszczę i wybucham śmiechem.

-Jasne, udawaj, że byś nie chciała- drażni się ze mną, a ja tylko parskam rozbawiona.

Kończę się myć i wychodzę z łazienki i już chcę zrzucić z siebie ręcznik, kiedy zauważam, że Mikes nadal stoi w pokoju.

-Co tu jeszcze robisz?- pytam zdziwiona.

-Ehh, miałem nadzieję, że mnie nie zauważysz- mówi wciąż tym samym tonem.

-Spadaj- wyganiam go śmiejąc się i otwierając drzwi, przez które wychodzi z miną smutnego psiaka.

Ubieram się w strój treningowy, zjadam śniadanie i jadę windą na dół.

-Co zamierzasz zrobić na pokazie umiejętności?- pyta Wonder, gdy tylko dołączam do naszej zawodowej grupki.

-Pewnie trochę porzucam nożami, pomacham toporem, strzelę z łuku, zmasakruję coś mieczem. Jeszcze się nie zdecydowałam- odpowiadam z szerokim uśmiechem.

-Cześć wszystkim- Carl dołącza do naszego grona, mój uśmiech momentalnie spełza z twarzy, odwracam się na pięcie i idę trenować.

Przez cały dzień nie zdarza się nic ciekawego. Po obiedzie jesteśmy wywoływani po kolei, najpierw chłopak, potem dziewczyna z dystryktu. W chwili gdy opuszcza mnie Mikes mogłabym się przyjrzeć rywalom, ale zamiast tego zastanawiam się co pokażę kapitolińczykom.

-Candy Lee, Dystrykt Czwarty- wywołuje mnie przyjemny, acz komputerowy, kobiecy głos.

Przechodzę przez drzwi, które momentalnie się zamykają. Wchodzę do sali treningowej, która wygląda teraz tak jakby wszystkie rodzaje broni chciały się na mnie rzucić.

-Candy Lee- słyszę głos dochodzący z wnęki w ścianie, w której siedzą kapitolińczycy, w tym główny organizator Igrzysk Fidserald Kant.- Możesz zaczynać.

Podchodzę do stanowiska z nożami i spokojnie wbijam je wszystkim kukłom w serca, udaję się do stanowiska łuczniczego, gdzie cele są dalej i robię to samo. Potem z wielką determinacją ucinam kilku groźnie wyglądającym, plastikowym ludziom głowy, a na koniec strzelam z łuku.

-Dziękujemy, możesz już iść.- Ohh, dziękuję za pozwolenie, to dla mnie wielki zaszczyt, startowanie w waszej grze. Było kilka mniej udanych strzałów z łuku, ale ogólnie było bardzo dobrze. Jak dobrze, że jestem zawodowcem.

_____________________________________

Dobra, wstawiam wam coś małego w zadośćuczynieniu za niedawną nieobecność. Wiem, znów nie ma szału, ale chyba aż tak źle nie jest. Jestem zadowolona, bo nawet się streściłam- opisałam jeden dzień w jednym rozdziale. Tylko dlaczego ja nie umiem pisać dłuższych rozdziałów? Dobra, postaram się i w piątek powinnam coś wstawić, tak w prezencie na święta.

 

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział X


Szybko biorę prysznic i zmywam z siebie resztki płaczu z poprzedniego dnia. Ubieram się w strój treningowy i idę do jadalni. Przy stole siedzi już nietrzeźwy Nox, naburmuszona Cessily, pamiętająca wczorajszy dzień i wyszczerzony Finnick.

-Dzień dobry!- mówię wesoło siadając na krześle i jednocześnie wlewając sok do szklanki, co kończy się tym, że stół też ma co pić.

-Cześć skarbie- odpowiada Nox, po czym beka i spada z krzesła.

-Mniam- kwituję sytuacje Finnick, ja rechoczę, a opiekunka patrzy na nas z dezaprobatą.

Po krótkiej chwili przychodzi jeszcze Mikes. Do końca śniadania zdążam pożartować z Finnem i zrzucić tosta na podłogę. Wchodzę do mojego pokoju i ślizgam się na pozostawionych na podłodze ubraniach. Do pokoju wkracza Cessily, więc szybko wstaję i udaję, że po prostu siedziałam sobie na podłodze, jak każdy normalny człowiek. Dobra, może nie do końca normalny. Opiekunka nie wygląda na przekonaną i patrzy na mnie z obawą.

-Chyba jakbyś chciała popełnić samobójstwo, to nie miałabyś z tym większego problemu mimo, że wszystko jest świetnie zabezpieczone- mówi rozbawiony Finnick wtykając głowę w otwarte drzwi.

Opiekunka tylko wzdycha ciężko i wskazuje mi brodą windę.

-Muszę jeszcze umyć zęby- krzyczę triumfalnie patrząc na nią i idąc w stronę łazienki, co nie jest dobrym pomysłem, bo wpadam na ramę drzwi. Cessily kręci głową zrezygnowana i wychodzi z pokoju, a Finn parska śmiechem. Myję zęby i ładuję się do windy, a za mną wchodzi Mikes. Zjeżdżamy do podziemi i wchodzimy do sali treningowej, w której jest już większość osób.

-Candy- słyszę za sobą cichy okrzyk Carla, na co przyspieszam kroku.- Candy, dlaczego jesteś na mnie zła? Przepraszam!- staję na stanowisku z nożami, odwracam się i rzucam jednym tak, że przelatuje centymetr od jego ucha.

-Nigdy więcej nie próbuj ze mną rozmawiać- warczę bardzo wyraźnie wypowiadając każde słowo, po czym odwracam się i rzucam centralnie w serce kukły.

-Ale Candy...- zanim chłopak zdąży skończyć zdanie leży już na ziemi z moim nożem przy gardle, a ja jestem odciągana przez instruktorów. Nie stawiam oporu. Nie chcę mu zrobić krzywdy. Nie mam powodu. W sumie co on mi takiego zrobił?

-Co się dzieje Candy? Haalo, Can?- moje przemyślenia przerywa zdziwiona Amber.

-Jest na niego zła, bo chciał ją pocałować...-wypowiedziana parodiująco uwodzicielskim głosem wypowiedz Alex przykuwa moją uwagę.

-Skąd to wiesz? Mówił Ci?- pytam rozdrażniona.

-Tak, przyjaźniliśmy się w już w Dwójce, więc kiedy wrócił z dachu wyglądając, jak dziecko, któremu wyrzuci się ulubioną zabawkę, to trudno mi było tego nie zauważyć- mówi z kpiącym uśmiechem.

-Jesteś zła, bo taki przystojniak chciał cię pocałować?- unosi brwi się Amber.

-Przecież on mnie nawet nie zna! Zresztą ile on ma lat, a ile ja...- mówię jeszcze trochę rozdrażniona.

-Ojj, przestań, jesteśmy na Igrzyskach, prawie wszyscy umrzemy, a ty sie przejmujesz różnicą wieku- rzuca rozbawiona Alex.- Trzeba się bawić póki można!

Wszystkie trzy wybuchamy śmiechem i idziemy do stanowiska walki mieczem, ale ja odłączam się i kieruję się do stanowiska sztuki przetrwania. Dziewczyny patrzą na mnie zdziwione.

-Przecież przejmiemy róg i wszystkie zapasy-mówi groźnym tonem Alex tak, żeby wszyscy ją usłyszeli, po czym uśmiecha się do mnie.

-Wiesz, nigdy nic nie wiadomo- odpowiadam z zastanowieniem.

-Jak chcesz- ucina rozmowę trochę już rozdrażniona- ale chyba skuteczniej zabijesz ludzi mieczem, niż trującymi roślinkami.

Wzruszam ramionami i podchodzę do stanowiska węzłów, gdzie spędzam dwie godziny i wiele się uczę. Po tym czasie idę rozpoznawać rośliny. Może z ich pomocą nikogo nie zabiję, ale przynajmniej mam minimalnie większe szanse na przeżycie. Na koniec treningu walczę jeszcze trochę mieczem, wspinam się i strzelam z łuku. Te umiejętności ćwiczyłam w Dystrykcie, więc raczej nie mam z nimi problemu. Zmordowana wchodzę do windy i jadę na czwarte piętro. Wchodzę do pokoju i ściągam bluzkę.

-Wiesz mała, ja nie narzekam, ale zanim do czegokolwiek dojdzie mogłabyś zauważyć że tu jestem- podskakuję przerażona i stoję w samym staniku patrząc z otwartymi ustami na Mikesa.- To co?- pyta wyczekująco.

-Powinni jakoś lepiej oznaczyć te pokoje- dukam powoli.

-Nie no, mi się tam podoba- mówi z uśmiechem zboczeńca.

Podchodzi do mnie, a ja odsuwam się o krok.

-Czy ja Ci kiedyś zrobiłem krzywdę?- pyta podnosząc moją bluzkę z podłogi i podając mi ją. Zakładam ją i kieruję się do wyjścia z przepraszającym wzrokiem.

-Wiesz, jak dla mnie możesz tak robić częściej- mruga uwodzicielsko.- Tylko nie zrób tak samo w salonie, bo Nox może nie być taki delikatny jak ja.

____________________________________________

No tak, to jest słaby rozdział, wiem, ale kompletny brak weny nie pomaga w pisaniu. ;//  Przepraszam, że nie było mnie tak długo, ale naprawdę nie miałam żadnych pomysłów. :<