wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział XII


Siadam przy stole i zaczynamy rozmawiać o pokazie. Mikes też nie zrobił nic szczególnego, ale pewnie uśmiechnął się do kapitolinek, za co wstawią mu dwunastkę. Tak, to prawie pewne. Po zjedzeniu wielkiej tłustej świni, która do złudzenia przypominała mi Głównego Organizatora Igrzysk kierujemy się na kanapę, żeby obejrzeć wyniki. Amber- osiem. Wonder- dziesięć. Alex- dziesięć. Carl- dziewięć. Dziewczyna z Trójki- trzy. Chłopak z Trójki- pięć. Ja- dziewięć. Mikes- jedenaście. O, ja już byłam. Całkiem dobry wynik. Wszyscy mnie chwalą. Łącznie z Mikesem. Pewnie w głębi ducha cieszy się, że nie będę ciężka do zabicia. No cóż. Ma rację. Ciekawie wyglądają jeszcze: chłopak z Siódemki z ósemką, dziewczyna z Dziewiątki z ósemką i chłopak z Piątki z jednym punktem. Biedaczek. Chociaż, może jest sprytny, a jeśli nie stanowi zagrożenia i szybko ucieknie spod Rogu, to zostawimy go w spokoju. A może nie. Hehe. Candy przestań! Jesteś okropna! Co jakbyś nie urodziła się w Czwórce? Byłabyś w podobnej sytuacji jak on! Dobra, koniec rozmyślań, idź spać. Automatycznie kieruję się do pokoju (tym razem na pewno mojego), zrzucam ubrania i idę spać w bieliźnie.

Rano budzą mnie dzikie wrzaski pod drzwiami. Noc bez koszmarów, jak miło. Przewracam się na bok i spadam z łóżka uderzając w kant akwario- szafki nocnej. Wydaję dźwięk podobny do rozwścieczonej gęsi, po czym czołgam się w stronę łazienki. Dziś nie próbuje mnie zabić, za co jestem jej wdzięczna. Żadnych wrzątków spod prysznica, nierównych podłóg, czy niebezpiecznie zakrzywionych umywalek. Biorę szybki prysznic, po raz pierwszy rozmyślając o swojej sytuacji. Nie ukrywajmy, nie jest ona najlepsza. W ciągu najbliższych dwóch tygodni prawie na pewno zginę. Na moje szczęście w tym momencie rozlega się wrzask Cessily, który przywraca mnie do rzeczywistości. Brzmi dość dramatycznie, więc nie zważając na włosy pokryte obficie pianom owijam się w ręcznik i wybiegam na korytarz.

-Co się stało?- rzucam jeszcze w biegu omal nie upuszczając mojego okrycia.

-Oblał. Mnie. Whiskey.- wywarkuje opiekunka, patrząc na Noxa, jakby za chwile miała się na niego rzucić. Bynajmniej nie po to, żeby go przytulić. Może ewentualnie przytulić jego szyję. Bardzo mocno. Baaardzo mocno.

-Czyli przebiegłam sprintem ten odcinek, co bardzo nadwyręża mój niewysportowany organizm i grozi zakwasami na arenie, tylko po to, żeby się dowiedzieć, że masz plamę na sukience?-dyszę, bo bieganie faktycznie nie jest moją mocną stroną. Cessily zmieniła chyba zdanie co do szyi, którą chce przytulić.

-Mogłaś krzyczeć głośniej, wtedy może nie wzięłaby ręcznika.-kwituje z uśmiechem Mikes, a Nox tylko kiwa głową. Westchnęłam rozbawiona i skierowałam się do pokoju.

-Fajny fryz.- słyszę głos Finnicka zanim  tam docieram- Występujesz tak na prezentacjach?- gromię go wzrokiem, na co reaguje swoim szelmowskim uśmiechem, i wracam pod prysznic, żeby zmyć z włosów pianę.

Wchodzę do jadalni, gdzie wszyscy już kończą śniadanie.

-Zaraz popracujemy nad prezencją.- mówi naburmuszona opiekunka, która zdążyła zmienić swoją kreację, jest teraz bladoniebieska w srebrne pionowe pasy i nijak pasuje do jej marchewkowych włosów.- Ty pójdziesz ze mną, żeby nauczyć się chodzić na obcasach.-mówi to patrząc na mnie niezadowolonym wzrokiem- A Mikes z mentorami nauczy się mówić.

-Nie zauważyłam, żeby brakowało mu tej umiejętności- mówię z uśmiechem, na co kapitolinka prycha z irytacją.

-Mówić jak człowiek, a nie jak mieszkaniec dystryktu!- teraz to ja prycham dołączając do irytacji jeszcze pogardę i wzrok à la Cessily oblana whiskey-Idziemy, idziemy.

Zostaję pociągnięta do pokoju gdzie wkładam buty na obcasie i radzę sobie w nich całkiem dobrze, nawet w długiej sukni.

-Hm, hm- opiekunka jest wyraźnie skonsternowana- no to chyba nie mamy tu już nic więcej do roboty... Pójdę po któregoś z mentorów.

Przez najbliższe pięć minut modlę się, żeby 'którymś z mentorów' był Finnick i na moje szczęście tak właśnie jest.

-Była mała przepychanka słowna z Noxem, który koniecznie chciał tu przyjść, ale wolałem nie zostawiać Cię z nim samej.- wyjaśnia rozbawiony- Najpierw musimy ustalić Twój wizerunek, a później możemy sobie pogadać. Nox i Bakky uparli się na wizerunek seksownej kobiety, a Cessily ich popiera. Ale na Boga, ty masz czternaście lat.

-W tym momencie zachowujesz się, jakbyś ty wcale nie miał piętnastu.- mówię parskając śmiechem.

-Czuję się za Ciebie odpowiedzialny i tyle... Obiecałem kilku osobom, że zrobię wszystko, żebyś wróciła do domu w jednym kawałku, a mam wrażenie, że jeżeli zrobimy to, czego chcą Twój stylista i drugi mentor, to zostaniesz rozszarpana przez niewyżytych facetów jeszcze przed wyjściem na arenę.- mówi to niby poważnie, ale po jego twarzy błąka się cień kpiącego uśmiechu.

-Jakby nie patrzeć, to jakbym, na przykład, zjadła jakąś trującą roślinkę i umarła, to wciąż bym była w jednym kawałku.- stwierdzam, a do mojego śmiechu dołącza Finnick, ale szybko się opanowuje.

-Nie mów tak. Naprawdę. Chcemy, żebyś wróciła do dystryktu żywa.-stwierdza ze smutkiem w oczach.

-A przyjaciele którego trubuta tego nie chcą? No dobrze, ale mieliśmy rozmawiać o wizerunku.-podejrzewam, że moje oczy w tym momencie wyglądają tak samo.

-A, tak, więc moim zdaniem, powinnaś być bardziej dziewczęca, naturalna, tryskać humorem i pewnością siebie.

-W sumie pewność siebie nie jest u mnie taka naturalna.-stwierdzam zgodnie z prawdą.

-Wiem, ale raczej nikt na tych pokazach nie jest zbyt naturalny, a ty musisz do swojego charakteru dodać tylko pewność siebie i będzie idealnie.

-Mam to traktować jako komplement?- mówię, wybuchając śmiechem.

-Ależ oczywiście.- mówi mój przyjaciel ze śmiertelnie poważną miną.

Prowadzimy kilka rozmów, jakie mogę przeprowadzić z Caesarem Flickermanem, a Finnick co chwilę wykrzykuje: 'Więcej pewności siebie.', aż po jakiś czterdziestu pięciu minutach jesteśmy gotowi. Akurat w tym momencie wchodzi Cessily, żeby wziąć mnie do ekipy przygotowawczej. Finnick idzie wyjaśnić Noxowi i Bakkiemu co ze mną ustalił. Raczej nie będą zachwyceni.

Po raz kolejny zostaję poddana procesowi wyrywania mi włosów z każdej części ciała, nakładania balsamów, odżywek, kąpieli w różnych specyfikach, aż do momentu pojawienia się Bakkiego z pokrowcem na suknię.

-Twój młodszy mentor całkiem zburzył mi projekt! Miałem idealną sukienkę dla ciebie, ale on zakazał mi ubierać cię w nią!- jego piski połączone z kapitolińskim akcentem prawie spowodowały krwawienie moich uszu.- Zamknij oczy!

Czuję, jak na moje ciało wsuwa się przyjemny w dotyku materiał.

-Możesz otworzyć!- piszczy Bakki z entuzjazmem.

Sukienka jest naprawdę ładna. Biała, zwiewna i dziewczęca, ale widzać, że Nox i Bakki nie pozwolili na całkowitą dominację Finnicka, bo doskonale podkreśla kształt mojej sylwetki i ma odkryte plecy. Mimo wszystko, podoba mi się. Bakki robi mi granatowy makijaż, maluje mi paznokcie na ten sam kolor i związuje moje włosy w luźny kok. Po chwili przynosi granatowa szpilki na najwyższym obcasie jaki w życiu widziałam, ale kiedy je ubieram, nie czuję dyskomfortu. Każe mi się przejść i powiedzieć, jeśli byłoby mi niewygodnie, ale wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po chwili pojawiają się Finnick i Nox.

-Wyglądasz pięknie.-mówią to równocześnie, ale każdy z nich ma inny wyraz twarzy. Nox swój wieczny uśmiech zboczeńca, a Finnick uśmiech pomieszany ze wzruszeniem.

-No, to jesteśmy gotowi.- mówi z zadowoleniem Bakki.
__________________________________________________________
 
 
Wróciłam! Możecie mi dać tytuł najgorszego blogera roku, albo coś w tym stylu, bo nie dość, że nie było mnie strasznie długo, to jeszcze wstawiam wam coś, co wielkim dziełem raczej nie jest. Przepraszam was strasznie, dużo się działo ostatnimi czasy, ale teraz postaram się wstawiać posty regularnie. :)
 
 

 

 

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział XI


Biegnę przez las. Za mną biegną Carl, Alex, Amber i Wonder. Mają dużo broni. Polują na mnie. Tak bardzo chciałabym być w Czwórce. W bezpiecznych ramionach...Potykam się o korzenie. Oni są coraz bliżej. Wyskakuję z lasu i przebiegam przez polanę. Drzewa znów mnie połykają. Widzę Mikesa. Biegnę do niego. Bierze mnie w ramiona. Patrzę na niego z wdzięcznością i wtedy czuję przeszywający ból przy łopatce. Oczy zachodzą mi mgłą i powoli osuwam się na ziemię.

Leżę w łóżku starając się uspokoić nierówny oddech. Może niepotrzebnie mu ufam? Może próbuje uśpić moją czujność? Chociaż, z drugiej strony... czemu miałby mnie zabijać? Jesteśmy w sojuszu- to po pierwsze, jesteśmy z jednego Dystryktu- to po drugie, nie mam z nim żadnych szans, więc nie stanowię dla niego zagrożenia- to po trzecie. Nie ma się czego bać. Mózgu, słuchaj. Słyszysz? Nie słyszysz... Czasami nie jestem pewna, czy tam jesteś. Wdech. Wydech.

Budzi mnie walenie w drzwi.

-Wstawaj, zaraz zaczynasz trening. Jak ja Cię mam budzić, jak ty nic nie słyszysz?- pełne wyrzutu słowa Cessily zapowiadają przyjemny dzień.

-Już wstaję- bulgoczę i wlokę się do łazienki, gdzie budzi mnie strumień lodowatej wody i mój własny wrzask.

-Przybywam z odsieczą- słyszę pełen nadziei krzyk Mikesa.

-Mikes, naprawdę nic mi nie jest, to tylko mój brak mózgu mnie zabolał- mówię zupełnie szczerze ziewając przy tym szeroko.

-Ohh, a już miałem nadzieję, że będę cię musiał uratować spod prysznica- mówi swoim typowym, uwodzicielskim głosem chłopak.

-Jesteś okropny! Wyjdź z mojego pokoju!- wrzeszczę i wybucham śmiechem.

-Jasne, udawaj, że byś nie chciała- drażni się ze mną, a ja tylko parskam rozbawiona.

Kończę się myć i wychodzę z łazienki i już chcę zrzucić z siebie ręcznik, kiedy zauważam, że Mikes nadal stoi w pokoju.

-Co tu jeszcze robisz?- pytam zdziwiona.

-Ehh, miałem nadzieję, że mnie nie zauważysz- mówi wciąż tym samym tonem.

-Spadaj- wyganiam go śmiejąc się i otwierając drzwi, przez które wychodzi z miną smutnego psiaka.

Ubieram się w strój treningowy, zjadam śniadanie i jadę windą na dół.

-Co zamierzasz zrobić na pokazie umiejętności?- pyta Wonder, gdy tylko dołączam do naszej zawodowej grupki.

-Pewnie trochę porzucam nożami, pomacham toporem, strzelę z łuku, zmasakruję coś mieczem. Jeszcze się nie zdecydowałam- odpowiadam z szerokim uśmiechem.

-Cześć wszystkim- Carl dołącza do naszego grona, mój uśmiech momentalnie spełza z twarzy, odwracam się na pięcie i idę trenować.

Przez cały dzień nie zdarza się nic ciekawego. Po obiedzie jesteśmy wywoływani po kolei, najpierw chłopak, potem dziewczyna z dystryktu. W chwili gdy opuszcza mnie Mikes mogłabym się przyjrzeć rywalom, ale zamiast tego zastanawiam się co pokażę kapitolińczykom.

-Candy Lee, Dystrykt Czwarty- wywołuje mnie przyjemny, acz komputerowy, kobiecy głos.

Przechodzę przez drzwi, które momentalnie się zamykają. Wchodzę do sali treningowej, która wygląda teraz tak jakby wszystkie rodzaje broni chciały się na mnie rzucić.

-Candy Lee- słyszę głos dochodzący z wnęki w ścianie, w której siedzą kapitolińczycy, w tym główny organizator Igrzysk Fidserald Kant.- Możesz zaczynać.

Podchodzę do stanowiska z nożami i spokojnie wbijam je wszystkim kukłom w serca, udaję się do stanowiska łuczniczego, gdzie cele są dalej i robię to samo. Potem z wielką determinacją ucinam kilku groźnie wyglądającym, plastikowym ludziom głowy, a na koniec strzelam z łuku.

-Dziękujemy, możesz już iść.- Ohh, dziękuję za pozwolenie, to dla mnie wielki zaszczyt, startowanie w waszej grze. Było kilka mniej udanych strzałów z łuku, ale ogólnie było bardzo dobrze. Jak dobrze, że jestem zawodowcem.

_____________________________________

Dobra, wstawiam wam coś małego w zadośćuczynieniu za niedawną nieobecność. Wiem, znów nie ma szału, ale chyba aż tak źle nie jest. Jestem zadowolona, bo nawet się streściłam- opisałam jeden dzień w jednym rozdziale. Tylko dlaczego ja nie umiem pisać dłuższych rozdziałów? Dobra, postaram się i w piątek powinnam coś wstawić, tak w prezencie na święta.

 

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział X


Szybko biorę prysznic i zmywam z siebie resztki płaczu z poprzedniego dnia. Ubieram się w strój treningowy i idę do jadalni. Przy stole siedzi już nietrzeźwy Nox, naburmuszona Cessily, pamiętająca wczorajszy dzień i wyszczerzony Finnick.

-Dzień dobry!- mówię wesoło siadając na krześle i jednocześnie wlewając sok do szklanki, co kończy się tym, że stół też ma co pić.

-Cześć skarbie- odpowiada Nox, po czym beka i spada z krzesła.

-Mniam- kwituję sytuacje Finnick, ja rechoczę, a opiekunka patrzy na nas z dezaprobatą.

Po krótkiej chwili przychodzi jeszcze Mikes. Do końca śniadania zdążam pożartować z Finnem i zrzucić tosta na podłogę. Wchodzę do mojego pokoju i ślizgam się na pozostawionych na podłodze ubraniach. Do pokoju wkracza Cessily, więc szybko wstaję i udaję, że po prostu siedziałam sobie na podłodze, jak każdy normalny człowiek. Dobra, może nie do końca normalny. Opiekunka nie wygląda na przekonaną i patrzy na mnie z obawą.

-Chyba jakbyś chciała popełnić samobójstwo, to nie miałabyś z tym większego problemu mimo, że wszystko jest świetnie zabezpieczone- mówi rozbawiony Finnick wtykając głowę w otwarte drzwi.

Opiekunka tylko wzdycha ciężko i wskazuje mi brodą windę.

-Muszę jeszcze umyć zęby- krzyczę triumfalnie patrząc na nią i idąc w stronę łazienki, co nie jest dobrym pomysłem, bo wpadam na ramę drzwi. Cessily kręci głową zrezygnowana i wychodzi z pokoju, a Finn parska śmiechem. Myję zęby i ładuję się do windy, a za mną wchodzi Mikes. Zjeżdżamy do podziemi i wchodzimy do sali treningowej, w której jest już większość osób.

-Candy- słyszę za sobą cichy okrzyk Carla, na co przyspieszam kroku.- Candy, dlaczego jesteś na mnie zła? Przepraszam!- staję na stanowisku z nożami, odwracam się i rzucam jednym tak, że przelatuje centymetr od jego ucha.

-Nigdy więcej nie próbuj ze mną rozmawiać- warczę bardzo wyraźnie wypowiadając każde słowo, po czym odwracam się i rzucam centralnie w serce kukły.

-Ale Candy...- zanim chłopak zdąży skończyć zdanie leży już na ziemi z moim nożem przy gardle, a ja jestem odciągana przez instruktorów. Nie stawiam oporu. Nie chcę mu zrobić krzywdy. Nie mam powodu. W sumie co on mi takiego zrobił?

-Co się dzieje Candy? Haalo, Can?- moje przemyślenia przerywa zdziwiona Amber.

-Jest na niego zła, bo chciał ją pocałować...-wypowiedziana parodiująco uwodzicielskim głosem wypowiedz Alex przykuwa moją uwagę.

-Skąd to wiesz? Mówił Ci?- pytam rozdrażniona.

-Tak, przyjaźniliśmy się w już w Dwójce, więc kiedy wrócił z dachu wyglądając, jak dziecko, któremu wyrzuci się ulubioną zabawkę, to trudno mi było tego nie zauważyć- mówi z kpiącym uśmiechem.

-Jesteś zła, bo taki przystojniak chciał cię pocałować?- unosi brwi się Amber.

-Przecież on mnie nawet nie zna! Zresztą ile on ma lat, a ile ja...- mówię jeszcze trochę rozdrażniona.

-Ojj, przestań, jesteśmy na Igrzyskach, prawie wszyscy umrzemy, a ty sie przejmujesz różnicą wieku- rzuca rozbawiona Alex.- Trzeba się bawić póki można!

Wszystkie trzy wybuchamy śmiechem i idziemy do stanowiska walki mieczem, ale ja odłączam się i kieruję się do stanowiska sztuki przetrwania. Dziewczyny patrzą na mnie zdziwione.

-Przecież przejmiemy róg i wszystkie zapasy-mówi groźnym tonem Alex tak, żeby wszyscy ją usłyszeli, po czym uśmiecha się do mnie.

-Wiesz, nigdy nic nie wiadomo- odpowiadam z zastanowieniem.

-Jak chcesz- ucina rozmowę trochę już rozdrażniona- ale chyba skuteczniej zabijesz ludzi mieczem, niż trującymi roślinkami.

Wzruszam ramionami i podchodzę do stanowiska węzłów, gdzie spędzam dwie godziny i wiele się uczę. Po tym czasie idę rozpoznawać rośliny. Może z ich pomocą nikogo nie zabiję, ale przynajmniej mam minimalnie większe szanse na przeżycie. Na koniec treningu walczę jeszcze trochę mieczem, wspinam się i strzelam z łuku. Te umiejętności ćwiczyłam w Dystrykcie, więc raczej nie mam z nimi problemu. Zmordowana wchodzę do windy i jadę na czwarte piętro. Wchodzę do pokoju i ściągam bluzkę.

-Wiesz mała, ja nie narzekam, ale zanim do czegokolwiek dojdzie mogłabyś zauważyć że tu jestem- podskakuję przerażona i stoję w samym staniku patrząc z otwartymi ustami na Mikesa.- To co?- pyta wyczekująco.

-Powinni jakoś lepiej oznaczyć te pokoje- dukam powoli.

-Nie no, mi się tam podoba- mówi z uśmiechem zboczeńca.

Podchodzi do mnie, a ja odsuwam się o krok.

-Czy ja Ci kiedyś zrobiłem krzywdę?- pyta podnosząc moją bluzkę z podłogi i podając mi ją. Zakładam ją i kieruję się do wyjścia z przepraszającym wzrokiem.

-Wiesz, jak dla mnie możesz tak robić częściej- mruga uwodzicielsko.- Tylko nie zrób tak samo w salonie, bo Nox może nie być taki delikatny jak ja.

____________________________________________

No tak, to jest słaby rozdział, wiem, ale kompletny brak weny nie pomaga w pisaniu. ;//  Przepraszam, że nie było mnie tak długo, ale naprawdę nie miałam żadnych pomysłów. :<

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział IX


Ten rozdział dedykuję Lokirce, która cudownie mnie wspiera swoimi świetnymi komentarzami. Strasznie Ci dziękuję. <3
__________________________________________

-I jak wam się dziś trenowało?- próbuje nawiązać rozmowę Cessily.

-Candy na pewno świetnie, chociaż więcej zajmowała się chyba kolegą, niż bronią- śmieje się kpiąco Mikes.

Biorę do ręki szklankę z wodą i wstaję z zamiarem pójścia bez słowa do pokoju. W połowie drogi odwracam się, wracam i wylewam na Mikesa ową wodę.

-Candy, Boże Święty, Candy, Candy, co ty robisz?!- trzaskam drzwiami, żeby zagłuszyć piski opiekunki.

Biorę prysznic, ubieram obcisłe, ciemne spodnie i bluzkę i luźny sweter. Wychodzę z pokoju i napotykam Mikesa z drwiącym uśmiechem na ustach.

-Idziesz do swojego kochasia?- pyta przesłodzonym tonem i głośno chichocze.

Wymijam go wciąż bez słowa i wchodzę do windy, która wynosi mnie na dach. Carla jeszcze nie ma, więc staję przy barierce i obserwuję niebo. Jest bardzo jasno błękitne, a słońce zmierza ku zachodowi. W Czwórce jest lazurowe. Biały piasek. Turkusowe morze i czerwono pomarańczowa tarcza, która się w nim odbija. Nad horyzontem fioletowo-różowo-łososiowa mozaika. Widok zawiera dech w piersiach, w oddali słychać śmiech delfinów. Zapach soli morskiej i rozgrzanego pisku jest wyjątkowo intensywny. Moje kręcone włosy, tak samo jak granatową sukienkę, porywa chłodny wiatr. Za kilka dni dożynki. Wątpię, żeby wylosowali mnie, Sama, albo Annie. Finnicka już nie mogą. Jest bezpieczny. Względnie. Czasami, jako że mieszkam blisko wioski zwycięzców, budzą mnie jego krzyki. Rozdzierające, pełne bólu. Na początku prawie zawsze szłam do jego domu, ale za każdym razem spotykałam tam Annie, która wpływała na niego kojąco. Widać było więź między tą dwójką. Więź innego rodzaju, niż między mną a Finnem. Nie silniejszą, ale inną. Za każdym razem, kiedy wspomina się o dożynkach widać przerażenie w oczach zwycięzcy. Ale nie powinnam o tym myśleć. Powinnam się napawać pięknem tego zachodu. Piasek tak cudownie grzeje po upalnym dniu. Nagle ktoś obejmuje mnie od tyłu. Sam. Ale nie, to nie może być Sam. To już nie tamta plaża, nie tamten dzień. Odwracam się przerażona, ale uspokajam się widząc Carla.

-Cześć- uśmiecha się tym wspaniałym uśmiechem. Uśmiechem tak podobnym do tego, za którym tak bardzo tęsknię.

-Cześć- odpowiadam moim jakże pięknym wyszczerzem, a on wciąż mnie obejmuje patrząc mi w oczy. Obraca mnie w swoją stronę i nagle jego twarz zbliża się na bardzo małą odległość. Chce mnie pocałować. Jego kuszące usta są już niepokojąco blisko, kiedy opamiętuję się, wyrywam się z jego objęć i wpadam wściekła do windy. Jak on mógł? Jak mógł chcieć mnie tak po prostu wykorzystać? Za sobą słyszę jeszcze jego błagalne okrzyki, kiedy zatrzaskują się drzwi windy. Wbiegam do mojego pokoju i rzucam się na łóżko.

-Ohh, z kolegą się nie udało, to idziesz do mnie?- spadam z łóżka przerażona.

-Jezu, nie ta sypialnie, strasznie cię przepraszam Mikes- łzy wściekłości cisną mi się do oczu.

-Heej, nie ma problemu, naprawdę- chłopak patrzy na mnie badawczym wzrokiem, po czym podnosi kołdrę proponując mi, żebym pod nią weszła.- Chyba strasznie zmarzłaś?

-Tylko troszeczkę- w tym momencie wybucham płaczem, a Mikes lekko mnie przytula.

-Co się stało, mała?- pyta łagodnie, tak łagodnie, że patrzę na niego zdziwiona.- Mam młodszą siostrę, rok starszą od ciebie- wyjaśnia z lekkim uśmiechem.

Może i Mikes jest wkurzający i zarozumiały, ale chyba jest świetnym starszym bratem. Zastanawiam się, co teraz musi przeżywać jego siostra. Nawet nie muszę mu dużo mówić, a on, chyba, i tak mnie rozumie. Wtulam się w jego klatkę piersiową i czuję się tak bezpiecznie jak dawno się nie czułam, a na jego twarzy widzę zadowolony uśmiech. Rano budzi nas Finnick z zaskoczoną i trochę zgorszoną miną.

-Nie zamknęliście drzwi, a miałem was obudzić na śniadanie-mówi z kamienną twarzą.

-Myślisz, że my...- nie daję rady dokończyć, bo parskam śmiechem.

-To nie tak jak myślisz, Finnick- Mikes próbuje się tłumaczyć, ale Finnick nie wygląda na przekonanego.

-Za pięć minut śniadanie- odwraca się na pięcie i wychodzi szybkim krokiem.

-Wiesz, jak już i tak myślą, że my...- zaczyna chłopak, po którego wczorajszym wizerunku nie ma już nawet śladu, zamiast tego, jest uśmiech w stylu Noxa i uwodzicielski głos.

-Jesteś okropny Mikes- wybucham śmiechem i odpycham go od siebie.

Wchodzę do mojego pokoju, a tam siedzi Finnick.

-Ja wiem, Candy, że możesz mieć każdego i nie wiadomo, czy wrócisz jeszcze z areny, ale mogłabyś sie trochę ograniczać. Na Boga, masz czternaście lat!- nie brzmi w ogóle jak Finnick, a raczej jak ojciec, albo starszy surowy brat, więc mam ochotę zacząć się wykłócać, że prawie piętnaście.

-Finnick, wyobrażasz sobie, że co myśmy tam robili?- pytam rozbawiona.- Ja i Mikes? W najlepszym przypadku mogłaby to być wojna na poduszki- Finnick parska śmiechem.- Zresztą z tym każdym to mocno przesadzasz, chociaż, tu są chyba same jakieś niewyżyte małpy- chłopak tylko uśmiecha się pobłażliwie jakby mówił 'jeszcze zobaczymy'.
____________________________________________________________

Wcześniej była długa przerwa, więc teraz macie bardzo szybko nowy rozdział. :))

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział VIII


-A tak w ogóle, to nazywam się Candy- przedstawiam się i widzę rozbawienie na twarzy trybutki z Drugiego Dystryktu.

-Ooo, jak słodko- chichocze dziewczyna.

-Chcesz zastraszyć naszą sojuszniczkę Alex?- za Dwójką pojawia się Amber z szerokim, serdecznym uśmiechem na ustach- Mam nadzieję, że nie zrobiłaś sobie krzywdy?

-Nie, ja tak mam, już się przyzwyczaiłam- odpowiadam zauroczona urodą dziewczyny.

Nagle ze zdziwieniem stwierdzam, że twarze dziewczyn zmieniają się w nieprzeniknione, wrogie maski. Po chwili zaczynam rozumieć. Koło nas staje na oko piętnastoletni chłopak z Dziewiątego Dystryktu.

- Cześć, co tam u was?- mówi nieśmiało chłopak.

-Chcesz zginąć jako pierwszy? Niee? To lepiej spadaj!- Nigdy nie przypuszczałabym, że Amber może wyglądać i mówić tak groźnie. Słyszę jeszcze warczenie i zdziwiona patrzę na Alex, która szczerzy zęby jak rozjuszony pies.

Nic dziwnego, że chłopak umyka i tym samym wpada prosto na chłopaka z Jedynki.

-Myślę, że jednak zginiesz jako pierwszy!- mściwie śmieje się Jedynka.

-Po co cały ten cyrk?- pytam zdziwiona.

-Wiesz, jak się nas boją, to się nie zbliżają i nie przeszkadzają w robocie- śmieje się cicho Wonder.

-Dobra, idziemy, bo cały trening przegadamy, Candy, uważaj, pudła za tobą- mówi Alex i wybucha śmiechem.

-Dzięki- chichoczę cicho i idę do stanowiska z toporami.

Patrzę na wszystkie idealne trzonki i ostrza i przed oczami stają mi treningi w Czwórce. Pamiętam, jak raz strzelając z łuku prawie zabiłam trenerkę. Innym razem wbiłam sobie miecz w stopę. Na szczęście niezbyt głęboko. Na pewno jestem groźna. Ale chyba bardziej dla siebie, niż dla innych. Czy jeszcze kiedyś zobaczę rodziców, Sama, Annie? Sama i Annie? Sama? Stop! Miałam o tym nie myśleć. Wracaj do rzeczywistości. Biorę jeden z toporów i bez problemu odcinam głowy i kończyny trzem manekinom, a w czwartego rzucam, trafiając go w czoło.

-Niezła robota- głęboki głos zwraca moją uwagę i po raz kolejny dzisiejszego dnia na twarz wypływa mi rumieniec. Znów widzę ten cudowny uśmiech. Te ciemne włosy i szaro-zielone oczy o niezwykłej głębi- Mogę się przyłączyć?

-Jasne- odpowiadam, na co on podaje mi topór i sam bierze jeden.

-Nazywasz się Candy, prawda?- pyta, a ja przytakuję- Ładne imię. Może mnie czegoś nauczysz, bo mało bawię się toporami.

-Bawisz się?- pytam kpiąco- Prawdopodobnie umrzemy, a ty to traktujesz jak zabawę?

-Heej, nie denerwuj się- mówi, niebezpiecznie zbliżając swoją twarz do mojej. Przynajmniej patrzy w oczy, a nie w dekolt, ale jego usta wyglądają z tej odległości wyjątkowo kusząco. Candy, dziecko, co ty gadasz? Idziesz na śmierć, a zajmujesz się kuszącymi ustami swojego prawdopodobnego zabójcy? Takimi kuszącymi ustami. Taaakimi... kuszącymi. Hejejej, z powrotem  do rzeczywistości. Ale one są taak- To co, pokażesz mi coś?

-Jasne, pewnie, a jak ty masz na imię?- pytam zdezorientowana, gwałtownie wyrwana z rozmyślań.

-Carl- wyciąga rękę. Uściśnij ją głupia! Tak, bardzo dobrze, ręka w górę. Ale nie! Nie ma go tykać w brzuch. Hmm, twardy brzuch. Jego zdziwiony wzrok mówi tak wiele. Po chwili wybucha śmiechem, a ja przypominam w tej chwili prawdopodobnie pieczonego buraczka. A może w sumie surowego?

-Przepraszam- wybucham histerycznym śmiechem.

-Nie szkodzi- Jak on się cudownie uśmiecha. Koniec!

Staram się nauczyć go trochę obchodzenia się z toporami, a potem on uczy mnie jak sie obchodzić z mieczem, wychodzi mi całkiem dobrze, ale on jest w tym wypadku genialny.

-Spójrz, musisz trzymać ręce trochę inaczej, bliżej- mówi obejmując mnie od tyłu. Widzę, że Amber się do mnie szczerzy, po czym sama podchodzi do Mikesa i zaczyna z nim rozmawiać, ale on cały czas zerka na mnie i na Carla.

-Chcesz przyjść dziś wieczorem na dach? Świetnie widać tam zachód słońca- pyta pod koniec dnia, po tym jak trenowaliśmy jeszcze rzuty włóczniami, walkę maczugami, wspinaczkę i strzelanie z łuku. Po całym dniu idziemy do wind i wracamy na swoje piętro.

-Widzę, że mamy tutaj jakieś gołąbeczki- mówi kpiąco Mikes, a Finnick patrzy na mnie pytająco.

-Jak z kimś rozmawiam, to od razu oznacza, że jesteśmy gołąbeczkami?- Pytam, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

-Przecież widziałem, jak na ciebie patrzył- upiera się przy swoim chłopak. Tylko tego mi teraz brakuję, żeby uważał, że się zakochałam. A jeżeli już Carl jakoś na mnie patrzył, to raczej rozbawionym wzrokiem, po tym, jak dźgnęłam go palcem w brzuch. Szybko zjadam indyka z ryżem i sosem z jakiegoś nieznanego mi sera, cały czas czując na sobie spojrzenie Finnicka.
____________________________________________________________

To chyba najgorszy post w historii tego bloga. Nie potrafię opisywać normalnych ludzi, takich jak Carl, hahaha. :< No dobra, mam nadzieję, że mnie wszyscy nie znienawidzicie.

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział VII


Budzę się rano wyglądając mniej jak Amfitryta, a bardziej jak kawałek tortu z 18 urodzin siostry Sama, po tym, jak mały Sam schował go pod łóżko w celu późniejszego zjedzenia, po czym zapomniał o nim na 3 miesiące. Wlokę się pod prysznic, a po chwili budzi mnie lodowata woda, która spływa na przemian z wrzątkiem z prysznica pod którym leżę w sukience. Bakki będzie zachwycony tym w jakim stanie oddam jego 'kreację'. Jeszcze kilka razy zostaję poparzona i zamrożona, zanim budzę się na tyle, żeby to wszystko do mnie dotarło, co wcale nie przeszkadza mi w namydleniu się, oczywiście wciąż w sukience. Zanim to wszystko ogarniam Cessily zdąża się już zirytować na tyle, żeby walić w moje drzwi i wrzeszczeć. Nie wydaje się pocieszona, kiedy uderzam w nią drzwiami i przez chwilę mam wrażenie że z całej powierzchni jej ciała leje się krew, ale zauważam, że tylko zmieniła kolor swojej stylizacji. Teraz ma na głowie coś przypominającego szkarłatnego grzyba, a całe jej ciało przykrywa czerwona firanka. Myślę, że nigdy nie wyglądała lepiej. Ciągnę się za tą zakrwawioną kapitolinką do stołu, gdzie zjadam grzanki i piję gorącą czekoladę.

- Za dziesięć minut trening- oznajmia opiekunka z miną seryjnego mordercy.

- Jaki trening?- pytam, plując na nią tym samym okruszkami pomieszanymi z gęstą cieczą, a ona, ku mojemu zdziwieniu, odchodzi od stołu parskając oburzona.

Oprócz tego słyszę wybuch śmiechu Finnicka i pijacki chichot Noxa.

-Panie Nox, czy pan jest czasem trzeźwy? - pytam, przeżuwając udko królika.

-Zdarza się, złotko, ale raczej nie na Igrzyskach- odpowiada rzeczowym tonem.

-Mi też przydałaby się jakaś wódka- przez chwilę nie mogę zidentyfikować autora wypowiedzi, ale wtem zauważam, że na kanapie siedzi Mikes.

-Coś mi się wydaje, że nie przełknąłbyś nawet łyka, chłopcze- Nox wydaje się bardzo rozbawiony tym, co przed chwilą usłyszał, a Mikes udaje, że nie dotarła do niego ta jakże godząca w jego ego uwaga.

-Widzę, że świetnie ci się spało, mała- mówi przyglądając mi się badawczo.

-Czy wyglądam aż tak źle?- pytam zrezygnowana.

-Nie, wyglądasz pięknie... jak zwykle- kończy wchodząc do pokoju, tym samym przypominając mi, że za parę minut zaczynamy trening, a ja siedzę przy stole w szlafroku w misie w kolorowych samochodzikach.

-Boże, co to robi w kapitolińskiej szafie?

-Wiesz, są gusta i guściki- parska śmiechem Finnick, a ja piorunuję go wzrokiem.

Szybko wchodzę do pokoju i ubieram obcisłe jeansy i podkoszulek z numerem 4, związuję włosy w kok i wpadam na Mikesa, który też kieruje się do windy. Zjeżdżamy milcząc i wchodzimy do sali, w której stoją ludzie z wszystkich dystryktów. Wszystkie oczy kierują się na nas, a ja uśmiecham się przepraszająco. Czarnoskóra kobieta przeszywa nas wzrokiem, po czym zaczyna wywód na temat zasad korzystania z sali i tym podobnych. Szukam wzrokiem koszulek z numerami 1 i 2 i szybko je odnajduję. Dziewczyna z Jedynki jest naprawdę piękna. Nawet bez złotego stroju bije od niej blask. Nie jest uwodzicielska, ani prowokacyjna, jest po prostu klasycznie piękna. Wonder wygląda na siedemnaście lat, ale widać, że jest silny. Nie mogę znaleźć paryz Dwójki i zwracam się do Mikesa, żeby udzielił mi informacji, ale on zamiast tego zwraca się do mojego dekoltu. Chrząkam zirytowana.

-Taaak?- pyta, nie odrywając wzroku od wycięcia w bluzce.

-Mikes!- krzyczę cicho, a on patrzy mi w oczy.

-Tak?- mówi już bardziej przytomnie.

-Gdzie Dwójka?- pytam, a on wskazuje mi wzrokiem miejsce zaraz przy nas. To całkiem podobne do mnie, żeby ich nie zauważyć. Kieruję się w ich stronę, przy okazji potykając się o stoisko z włóczniami, zrzucając je wszystkie i przy okazji siebie samą na podłogę. Mija chwila zanim lekko podniosę głowę i zauważę, że wszyscy patrzą na mnie. Pewnie utwierdzają się w przekonaniu, że jestem nieziemsko groźna. Patrzę na kpiący uśmiech dziewczyny z Dwójki, gdy widok przesłania mi czyjaś wyciągnięta ręka. Patrzę w górę i dostrzegam zniewalający uśmiech. Chwytam silną dłoń, która wyciąga mnie w górę i spoglądam na numer na koszulce. Dwa. Więc sojusznik. Spoglądam w górę i znów napotykam blask białych zębów.

-Dzięki-mówię otrzepując się, czerwieniąc i udając, że wcale przed chwilą nie nadziałam się na włócznię. Prawdopodobnie, zanim ktokolwiek mnie zabije, sama to zrobię. Wątpię, że w mniej bolesny sposób, ale kto wie. Instruktorka o imieniu Atala kończy swój wykład patrząc na mnie z lekką obawą. Kiedy tylko milknie słyszę głos Mikesa.

-Żyjesz mała?- pyta, ale nie słyszę w tym kpiny.

-Jeszcze- tym razem ja kpię sama z siebie- Teraz to już zaprzepaściłam moje szanse...

-Ejj, to wcale nie wyglądało tak źle, upadłaś z wielką gracją- mówi uwodzicielskim głosem i puszcza do mnie oko, a ja tylko parskam zrezygnowanym śmiechem.

-Cześć- słyszę dziewczęcy głos, obracam się i natrafiam na stalowe oczy i usta zaciśnięte w cienką, kpiącą kreskę. Chwilę zastanawiam się, czy ta okolona ciasno spiętymi, ciemnymi włosami twarz jest zdolna do jakiegokolwiek innego wyrazu i dochodzę do wniosku, że nie- Chyba nie będzie cię trudno zabić?- dziwi mnie tą wypowiedzią.

-Chyba nie, ale sądząc po twoim zachowaniu nie mnie pierwszą będą chcieli wyeliminować- syczę. Jednak, na jej twarzy pojawia się promienny, oczywiście jak na nią, uśmiech.

-Alex- przedstawia się, a ja dochodzę do wniosku, że każdy wygląda całkiem nieźle jak się uśmiechnie- myślałam, że będziesz wystraszoną małolatą, ale chyba nie jest tak źle. Jaka broń?

-Noże i topory- mówię i widząc, że jej uśmiech się poszerza dochodzę do wniosku, że moje ostatnie chwile życia może nie będą aż takie złe.
______________________________________________
Kompletny brak weny. Wiem, końcówka jest beznadziejna. Jakoś wam to wynagrodzę.

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział VI


Drzwi windy otwierają się i widzę przed sobą wielką stajnię wypełnioną ludźmi, zarówno kapitolińczykami, jak i mentorami i trybutami. Finnick od razu zostaje otoczony wianuszkiem kobiet, niechybnie miażdżących Noxa, który nie wygląda jakby mu to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, próbuje z nimi nawiązać rozmowę, ale one są oczarowane młodym zwycięzcą. Przyjaciel posyła mi błagalne, ale i rozbawione spojrzenie, a ja parskam cicho i kieruję się do rydwanu z dużą, ozdobną cyfrą '4'. Pojazd jest zaprzężony w dwa siwe konie. Na ich śnieżnobiałej sierści nie widać najmniejszej skazy. Stoję patrząc na nie urzeczona, gdy nagle ktoś łapie mnie za talię i odwraca. Spoglądam w bardzo jasno niebieskie oczy Mikesa, który odsuwa mnie od siebie i lustruje wzrokiem. Na jego twarzy pojawia się uśmiech zaskakująco przypominający uśmiech Noxa- innymi słowy, szalonego zboczeńca.

-Cudownie wyglądasz- stwierdza, a jego uśmiech jeszcze się poszerza, gdy wzrok spoczywa na okolicach dekoltu.

-Dziękuję- mówię szybko, odsuwając się lekko i krzyżując ręce na piersiach. Czuję, że robię się czerwona jak buraczek, co nie jest spowodowane faktem, że chłopak jest przystojny, a raczej tym, że tak intensywnie mi się przygląda i zaczynam się go bać.- Ty też- wyznaję, co jest zgodne z prawdą. Jego ciało jest pokryte takim samym srebrnym pyłem, jak moje ramiona, a całość przykrywa sieć, przez którą prawie idealnie widać pięknie wyrzeźbioną klatkę piersiową. W ręce trzyma trójząb, a na jego głowie spoczywa korona. Naprawdę wygląda jak Posejdon.

-Wiem...- szepcze mi prosto do ucha, łapiąc mnie za ramiona i obracając w stronę rydwanu. Popycha mnie lekko i pomaga do niego wsiąść. Po krótkiej chwili pojawia się Finnick, który zdołał wyrwać się z kręgu kobiet, które o mało go nie udusiły. Za Finnem idą Bakkie i Flora, stylistka Mikesa, kobieta o fioletowej skórze z czarnymi włosami do ramion. Ma na czole wytatuowane srebrne zawijasy, a na powiekach wszczepione diamenty.

-Bądźcie władczy i pewni siebie, ale też serdeczni dla publiczności. Machajcie, uśmiechajcie się, posyłajcie całusy, wszystko co uznacie za stosowne- mówi rzeczowym tonem z akcentem, który nie razi tak bardzo jak ten Bakkiego. Chyba polubię ją bardziej. A, zapomniałam, że za kilka dni trafię na arenę i nie przydadzą mi się znajomości z fioletowymi kobietami. W sumie, z ludźmi o jakimkolwiek innym kolorze skóry też nie.

Z rozmyślań wyrywa mnie szarpnięcie ruszającego rydwanu, przez co o mało nie spadam, ale Mikes zdąża mnie przytrzymać. Nic nie mówi, tylko przez chwilę patrzy na mnie z rozbawieniem po czym odwraca się, bo właśnie wyjeżdżamy ze stajni. Kapitolińczycy krzyczą. Kapitolińczycy wiwatują. Kapitolińczycy klaszczą. Kapitolińczycy są kolorowi. Od tego wszystkiego kręci mi się w głowie i dopiero po chwili przypominam sobie o tym, co powiedziała nam Flora. Uśmiecham się promiennie, na co tłum reaguje krzykami zachwytu, i zaczynam machać i  wysyłać buziaki. Mimo, że wyglądamy naprawdę dobrze, to raczej nie najlepiej. Od rydwanu Pierwszego Dystryktu bije złoty blask. Chłopak jest ubrany w złoty garnitur, a dziewczyna w długą suknie, która wygląda jakby spływało z niej złoto. Wciąż uśmiechając się i machając zauważam ich na wielkim ekranie. Patrząc na bursztynowe włosy tej dziewczyny przypominam sobie jej imię. Amber. Jest naprawdę piękna, a to jak się nazywa idealnie oddaje jej urodę. Jej wygląd przywodzi na myśl kawałek błyszczącego bursztynu wyłowionego z morza wczesnym rankiem w Czwórce. Pamiętam jak pewnego razu wyłowiliśmy razem z Annie i chłopcami  ogromną ilość bursztynu. To było zaraz po nocy, kiedy wielki sztorm zatopił dwie łódki rybackie. Zawsze po burzy można znaleźć dużo cennego kruszcu, ale tym razem było go tak dużo, że mogliśmy kupić świetną sieć i nowy trójząb. Dochodzę do wniosku, że rodzice dziewczyny na pewno widzieli kiedyś bursztyn, co w sumie nie jest aż takie dziwne, bo przecież w Jedynce produkuje się także biżuterię. Dopiero teraz zauważam, że rydwany zdarzyły się już zatrzymać na Rynku, a ja wciąż macham, uśmiecham się i posyłam całusy, a część trybutów patrzy na mnie zdezorientowana. Świetnie. Na pewno są przekonani że jestem bardzo zabójczym zawodowcem, zwłaszcza, że momentalnie tracę równowagę zaplątując się w suknię, a Mikes znów łapie mnie dosłownie w ostatniej chwili. Na szczęście prawie wszyscy moi przeciwnicy zdążyli przenieść wzrok na prezydenta Snowa, który zaczął swoją przemowę. Mniej pocieszające jest to, że on patrzy na mnie z rozbawieniem. Nie słucham go, rozmyślam nad tym, jak wiele osób zauważyło, że moi rodzice mają upośledzone dziecko. Rydwany ponownie ruszają i po chwili znów jesteśmy w stajni.

-Nie martw się mała, nic nie zauważyli- mówi Mikes, puszczając do mnie oczko i pomagając mi zejść z pojazdu.

-Wątpię- nie mogłam się dłużej powstrzymać od histerycznego śmiechu- Szczerze wątpię.

-Było baaardzo dobrze- to głos Cessily, której nie widziałam od kłótni w jadalni- Naprawdę świetnie!- wygląda, jakby zapomniała o wszystkim co stało się dzisiaj rano.

-Tak, to prawda- mówi Flora uśmiechając się promiennie- Wypadliście uroczo.

-O mało nie spadłam z rydwanu- moja słowa nie zaburzają ich entuzjazmu, ale wywołują zdziwienie.

-Naprawdę? Możesz mi wierzyć, że nic nie było widać! Daję słowo!- ćwierka opiekunka.

-Świetnie wypadłaś, ślicznotko- stwierdza, zataczając się Nox. Pachnie cudownie. Wymiociny i wódka. Każdy chciałby być komplementowany przez kogoś takiego.

-Dzięki- mówię szybko i cudem unikam przytulenia przez mentora, bo między nas wchodzi Finnick, lekko odpychając Noxa.

-Chodźmy już- mówi rozbawiony, dźgając pijanego człowieka w plecy- Raz-dwa Nox, pakuj się do windy.

Wjeżdżamy na czwarte piętro i siadamy na kanapie, by zobaczyć to, co przed chwilą przeżyliśmy z perspektywy sponsorów. Naprawdę nie widać moich wpadek, ale prawda jest taka, że zostaliśmy zupełnie przyćmieni przez blask Dystryktu Pierwszego, ale nie przeszkadza to wszystkim obecnym kapitolińczykom w pianiu nad tym, jak wypadliśmy. Wymieniam rozbawione spojrzenia z Finnickiem.

-Chodźcie na kolacje-mówi, przerywając tym samym zachwyty nad odcieniem moich paznokci.

Dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo wykończyły mnie nieudane próby nie zrobienia z siebie idiotki. Szybko pochłaniam kolację składającą się z zupy z płatków róż, indyka w sosie groszkowym na brązowym ryżu, sera, owoców i tortu malinowego i ewakuuję się do sypialni, gdzie momentalnie zapadam w sen.
____________________________________________________

Chyba właśnie osiągnęłam literackie dno. ;___;